...
Zapadał właśnie zmrok, szedł ulicą. Prosta ścieżka, ułożona szarą kostką w kształcie dwóch kielichów. Z prawej jego strony dobiegał szum morza, którego i tak wyraźnie nie słyszał, bo jak zwykle słuchał muzyki. Nie mógł się z nią rozstać. Taki już był. Nie obchodziło go to że jest tu sam, już się do tego przyzwyczaił. Było mu wszystko jedno, czy romantyczne chwile na plaży spędzi z nią, czy sam. Po ostatnich przeżyciach trudno było mu wybrać tę pierwszą opcję. Chciał tego bardziej niż mogłoby się wydawać, ale powiedział sobie: już nigdy nie zrobię pierwszego kroku, zawsze mnie to gubiło i nie będę już nigdy! Czasami był bliski złamania swojego postanowienia, trudno było wytrzymać. Dawał sobie jednak radę. Teraz nawet gdyby chciał nie mógłby nic zdziałać. Znowu czaszka została zachmurzona. Znowu zatapiał się w gąszczu przedziwnych dźwięków, które właśnie próbował uporządkować w jeden logiczny obraz. Czasami było trudno to zrobić, gdyż autor nie był stuprocentowo kompatybilny – jeśli można tak powiedzieć – z jego poglądami i zapotrzebowaniami. Teraz nie obchodziło go to gdyż zatapiał się w swojej niezrozumiałej gmatwaninie odgłosów.
Szedł tunelem. Było już prawie ciemno, na końcu tunelu widać było słaby odblask, jakby światełko w kształcie połowy kuli. Kolor miało to żółto – pomarańczowo – czerwony. Kolor wypadkowy wylanej z prawej strony żółtej, a lewej czerwonej farby. Przejście dnia w noc. Jasności w mrok. Strachu w stan błogiego spokoju. Kochał ciemność, dlatego spał w dzień. Trudno było się pogodzić z myślą życia w jasności. Wszystko było takie trudne, skomplikowane. W ciemności wszystko jest łatwiejsze. Znacznie prościej interpretuje się rzeczywistość, można ją samemu kreować. Nie widząc – wyobrażasz sobie to co wiesz, lub domyślasz się że jest. Kochał ten stan, kiedy umysł musi się wytężać, kiedy patrzy z daleka na coś co naprawdę nie jest tym za co on to bierze. To jest właśnie to co go gubiło. Za dużo myślał – myśli, analizuje wszystko stara się zgłębić, zrozumieć. Jest tylko jeden kłopot nie rozumie siebie.
- Jestem tu! – krzyknął nagle. Z oddali było słychać tylko echo. Tylko on je słyszał, tylko on tu był. To tylko chora wyobraźnia. Ucieczka w inny stan, w inne obszary rozumienia.
Wzeszły pierwsze gwiazdy. Nie udało mu się dojść do końca tunelu. To nie był tunel. To była ścieżka wyłożona szarymi kostkami w kształcie prostokątnych kielichów z uciętymi nóżkami i przyłożonymi do siebie dnami. Takie dziwaczno – pokraczne stworzonko człowieka który nie zdawał sobie sprawy że ktokolwiek będzie to kiedykolwiek analizował i zastanawiał się: dlaczego tak a nie inaczej? Widział już takie coś kiedyś. Za pierwszym razem skojarzyło mu się to z rysunkami Eschera. Bardzo podobny pomysł. Kształt tak zaprojektowany, aby pod pewnymi kontami pasował do drugiego takiego samego i w ten sposób tworzył jednolitą całość – chodnik.
Teraz przez jego głowę przepływało dużo impulsów myślowych kształtem przypominających spiralki. Takie małe i duże zawinięte linie, które sobie tego tam. Uwielbiał ten stan tak samo jak stan spalania i spalenia. Kiedyś bał się że go to za bardzo wciągnie, ale nie... Po prostu jak jest okazja to niebo się zachmurza. Wtedy już nie jest tu tylko tam. Idzie nadmorską uliczką w środku jego kraju, na skraju miasta gdzie jest jezioro, a do morza ma jedyne 313 metrów które mają na plecach kilo. Nie, nie, bynajmniej nie kilof, zwykłe małe fizyczne kilo. Co to za różnica. Metr, czy kilo metr... To nie ma znaczenia. Najważniejsze jest teraz to że jest nad morzem. Z prawej strony dochodzi odgłos morza, zwykły szum, przerywany odgłosami ciężkich butów stąpających po chodniku zrobionym z komunistycznej płyty betonowej... Z lewej strony widać wysypisko, gruz, piasek, rośliny, krzaki, drzewa. Coś tu wybuchło. Prawa też nie jest lepsza, płyn, ogromna ilość płynu mierzona w kilo litrach. A za tym wszystkim kolejne wysypisko gruzu, roślin, padliny, piasku i myśli, która ma to wszystko zmienić. Zmian będzie dużo, ale niekoniecznie muszą nastąpić teraz. On nie widzi, ja nie widzę. Ja czuję on nie. Jego nie ma, nie było i nie będzie. On to tylko skrawek chorej egzystencji, której i tak nikt nie zauważy. On tylko idzie skrawkiem morza po chodniku, którego nie ma, to tylko piasek, taki zwykły prawdziwy piasek. Biały, skwierczący, sypki. Stoi tu gdzie nigdy by nie stanął. Stoi na plaży. Marzy mu się aby kiedyś stanął tu i wiedział że może zdjąć słuchawki i posłuchać głosu morza i może jej? A jej imię brzmieć będzie siedem jeden pięć.
(c) by Implant minimalista 99 - allrightsreserved :)